_______________________________________________________
Ucieszyłem się na jego widok. Wypuścili mnie z klatki. Potykałem się o własne, krótkie łapki, ponieważ całkiem nie dawno nauczyłem się chodzić. Wziął mnie na ręce i przytulił. Nigdy nie czułem takiego ciepła i miłości. Wiedziałem już, że ja i ten chłopiec zostaniemy przyjaciółmi na zawsze. Założył mi obróżkę i zapiął na smyczy. Radosny tak samo jak ja, wyprowadził mnie z miejsca, które nazywano schroniskiem. Nie sądziłem, że świat może być tak duży. Podskakiwałem i szczekałem ze szczęścia.
Na miejscu czekał na mnie wygodny kojec, miska z wodą oraz pysznym jedzeniem, którego nie miałem jeszcze okazji zasmakować. Dostałem nawet własną piłkę. Tam gdzie byłem wcześniej nie miałem nic własnego, a coś wygrać mogli tylko najsilniejsi. Moje nowe imię również mi się spodobało... Ptyś. Poznałem też całą rodzinę swojego nowego właściciela, oraz ich kota, który był stary i nie miał ochoty na zabawę ze mną. Pomyślałem więc, że nie będę go męczyć i zostawię go w spokoju. Niezdarnie wdrapałem się po schodach za chłopcem do jego pokoju. Był nie duży i przytulny. Podniósł mnie i odstawił na łóżko. Podrapał mnie delikatnie za uchem, a ja zamerdałem ogonem.
- Zawsze marzyłem, by mieć huskiego! - wykrzyknął z uśmiechem. Widocznie byłem psem, którego podziwia - Kocham cię! - przytulił mnie mocno. Odszczekałem mu, by wiedział, że też mi na nim bardzo zależy. W końcu mnie przygarnął i dał nowy, lepszy dom.
Z miesiąca na miesiąc robiłem się coraz większy i silniejszy. Jadłem coraz więcej, a zabawa była dla mnie najlepszym treningiem. Zdążyłem się już nawet zaprzyjaźnić z kotem. Nosił on imię Mruczuś. Nie był zbyt optymistyczny, w sumie nie rozumiałem dlaczego. Świat przecież jest taki piękny. Znał też dużo ciekawych historii, które opowiadał mi kiedy odpoczywałem po zabawie. Tego właśnie dnia Mruczek nie był chętny do jakichkolwiek rozmów. Unikał każdego. Nie jadł, nie pił. Trochę martwiłem się o niego. To nie było podobne do mojego przyjaciela. Jeszcze kilka razy próbowałem z nim nawiązać jakiś kontakt, ale w końcu na mnie prychnął i uciekł do ogrodu. Akurat mój właściciel Coly wrócił do domu ze szkoły. To było chyba dziwne miejsce. Codziennie z rana musiał tam chodzić z ciężkim plecakiem i nie mógł mnie tam nawet zabrać. Tęskniłem wtedy za nim. Uradowany podbiegłem do niego. Schylił się, a ja wylizałem mu policzki. Rzucił plecak w kąt, a mnie zapiął na smycz i zabrał na spacer. Stanął na deskorolce, a ja zacząłem ciągnąć. Uwielbiałem tą zabawę. Oboje mogliśmy się wtedy wyszaleć.
Wróciliśmy wieczorem. Powoli słońce zachodziło. Zmęczeni weszliśmy do domu. Chciałem jak najszybciej opowiedzieć o wszystkim Mruczkowi, ale nigdzie nie mogłem go znaleźć. Szukałem na poddaszu, w kuchni, salonie, a nawet udało mi się dostać do piwnicy. Nie było go tam. Wyszedłem więc poszukać go w ogrodzie. Miałem nadzieję, że znajdę go na gałęzi drzewa, na której uwielbiał przebywać. Nie było go tam. Miałem już zrezygnowany odejść, ale zauwarzyłem coś. Mała, czarna i puchata kulka leżała zamaskowana w trawie. Od razu rozpoznałem swojego futrzastego kumpla. Podszedłem. Nawet nie zwrócił na mnie uwagi. Szturchnąłem go kilka razy łapą. Dalej nic. Zacząłem więc trącać go pyskiem i lizać. Nawet nie drgnął. Nie mogłem zrozumieć dlaczego. Czemu nie otwiera oczu? Mógłby chociaż dać mi jakiś znak. Smutny zacząłem wyć w niebogłosy, by kogoś zawołać do pomocy. Sam nie wiedziałem za bardzo co robić. Nim się obejrzałem, na moje błaganie przybyła mama Coly'ego. Podeszła do Mruczka. Na jej twarzy malował się smutek. Czy to oznaczało, że mój przyjaciel się już nie obudzi? Zaskomlałem smutno. Tata chłopca schował kota do kartonu po butach i poszedł z nim na tyły domu. Nie czułem się najlepiej. Ze spuszczonym ogonem poszedłem do pokoju właściciela. Leżał zapłakany w łóżku. Co prawda byłem już na to trochę za duży, ale wtryniłem się do niego i wtuliłem. Chciałem go pocieszyć. Ten wtulił się we mnie mocno.
- Kocham cię, piesku... - szepnął, a ja liznąłem go po zapłakanej buźce. Jeszcze chwilę szlochał, aż zasnął ze zmęczenia. Sam zostałem obok całą noc. Był smutny, a ja musiałem go wspierać.
Lata mijały. Rozumiałem już wiele rzeczy. Coly nie zwracał na mnie już tyle uwagi co kiedyś. W sumie to w ogóle nie poświęcał mi już czasu. Ciągle siedział w jakiś papierach, albo przed komputerem. Przychodzili do niego koledzy, a czasem pewna urocza dziewczyna, która aż się uśmiecha na mój widok. Jak wychodził z domu, to wracał już wieczorem. Wtedy brał mnie tylko na chwilowy spacer i znów wracał do komputera by spać. Tym razem było inaczej. Coly położył się od razu po powrocie, co nie było normalne. Zapomniał też o spacerze. Bardzo źle się czułem, więc postanowiłem mu o tym przypomnieć. Podszedłem do jego łóżka i usiadłem przed nim. Ten na mnie tylko spojrzał i się odwrócił. Przeszedłem więc na drugą stronę. Już nie zwrócił uwagi. Zapiszczałem kilka razy. Ten zakrył głowę poduszką. Szczeknąłem więc. Ten nerwowo się podniósł. Odskoczyłem na bok przestraszony.
- Daj mi spokój, debilu! - ryknął na mnie i rzucił kapciem. Te słowa zabolały mnie mocno. Z głową w dole wyszedłem. Skoro mnie nie chciał widzieć, stwierdziłem, że nie będę mu przeszkadzać. Przez klapę w drzwiach wyszedłem sam. Trochę się bałem, bo Coly za zwyczaj wychodził ze mną. Przedostałem się przez dziurę w płocie. Chciałem iść do parku pobiegać. Może to by pomogło pozbyć się mojego smutku. Człapałem niezdarnie z pyskiem w dole. To wszystko powoli odbierało mi siły. Nagle zobaczyłem dwa światła, a po chwili upadłem cały obolały. Nie mogłem wstać. Czułem, że zaraz zwymiotuję z bólu. Skomlałem o pomoc, a te dwa światła zniknęły przemieszczając się w dal. Po kilku sekundach nie miałem już nawet siły wołać. Usłyszałem znajomy głos. Tak. To Coly podbiegł do mnie. Pierwszy raz od długiego czasu zobaczyłem jego łzy. Obejrzał moje powykręcane łapy, połamane i zakrwawione ciało. Nie chciałem by płakał z mojego powodu. Nie mogłem się nawet podnieść, by polizać jego policzek. Zrobiło mi się zimno, a moje powieki stały się cięższe. Coly płakał coraz bardziej. Czułem, że zaraz zasnę, a ból ustępował uczuciu unoszenia się w powietrzu. Zamknąłem oczy. I co teraz?...